Większość scen jest ekstremalnie kameralna. Niby rozgrywa się w jakichś realnych wnętrzach, ale ich ściany są ledwie zamarkowane - właściwie to poza dwoma czy trzema ścianami jest tylko jakaś taka ciemność.
Współcześnie, gdy w filmie zabrzmi dzwonek u wejścia, to w następnym ujęciu widzimy twarz wyłaniającą się zza uchulonych drzwi. A u Różewicza nie: musimy zobaczyć jak bohaterka przechodzi tę parometrową drogę do drzwi - zero skrótów. Mnóstwo ujęć, w których aktorka Mikuć kroczy powoli, coś tam ogląda, gdzieś coś odczytuje. Oj nie śpieszy się mistrzowi, nie śpieszy. Obrońcy filmu zawsze mogą powiedzieć, że w ten sposób kreuje się klimaty...